back

Co!? na kiedyś

To co się poniżej napisze, a u was przeczyta, będzie do złudzenia przypominało motyw z odcinka komediowego serialu o fajtłapowatym Jaśku Fasoli, który wyprawia sobie urodzinową uroczystość w restauracji, przynosi z sobą list z kartką życzeniową zaadresowany do samego siebie, kładzie go na brzegu stolika i po chwili nagle z zaskoczeniem odkrywa, że ktoś do niego napisał miłe powinszowania.

Zwykłe popołudnie, zwykły park i zwyczajna para. Spacerują przytuleni, choć chłodno już i dżdżysto. Miasto mruczy w oddali, a oni darują sobie pierwsze westchnienia i ciepło swoich dłoni. Delikatne ust muśnięcia wykradane za zakrętem parkowej alejki owiane zapachem jesieni wplątanym w jej jasne włosy i ciepło dotyku pomiędzy połami jego kurtki. Zdjęcie na pamiątkę, kiedy podnosiła kasztany i spojrzała zza liścia jesiennej zasłony. Pełna uśmiechu i beztroski, zaraz uciekła z widoku. Dogoniona na innym zdjęciu zamyślona i w dal zapatrzona z liści całym naręczem przysiadła na ławeczce w kolejnej odsłonie żółknącej kartki papieru.

Kolejne z dekadenckich i leniwych popołudni kurczyło się w wieczór. w jednej z bocznych alejek urokliwego ogrodu botanicznego dwóch młodych mężczyzn toczyło słowa pomiędzy łykami wina przepalanego tanimi papierosami. Co!? raz wybuchali śmiechem jakby z najlepszych dowcipów, choć pozornie rozmawiali o niczym istotnym dla innych. Dla nich samych było w tym dotykanie wyżyn wszechobecnego i nieskończonego Absurdu, po którym beznadziejnie próbowali żeglować pirackim Zephyrem. Uciekali bezpiecznie poza czas rzeczywisty, wolni jedynie na spodniej stronie taboretów pomiędzy zapisami: "kocham Jolkę", a "szkoła, to syf" - w swojej wyobraźni bez wielkich marzeń i przyszłości, albo jeszcze dalej, w ciszę mazurskiej polany pośrodku Lasu, skąd kpt. Jonasz Marten - Mów mi Mahmed - donosił:

il

*W potrzasku.
Byłem uwięziony, straszna niewola! Ktoś dmuchnął moją LÓD-LAMPKĘ!!! Ja wiem, kto to zrobił i oberwie butlą gazową (pustą niestety), jak tylko się do niej dostanę. a wszystko zaczęło się przez... głupie barany, które zaatakowały mój piękny, niezdobyty przez nikogo NAMIOCIK. Te chalery doprowadziły moje nerwy do skrajnego wyczerpania i z tego powodu wystraszyłem się własnej ręki, kiedym czule obejmował moją niezastąpioną LÓD-LAMPKĘ! Bandyta ten, który przez moje gapiowskie roztargnienie stał się szczęśliwym posiadaczem LÓD-LAMPKI (chwilowo) zostanie ukarany bardzo dotkliwie i boleśnie już wkrótce.
                  Cdn. Później, po bitwie.

Niewiele się zmieniło przez mijające lata, kolory Absurdu obracają się niczym w kuglarskim kalejdoskopie. To co było, nie odchodzi w przeszłość bezpowrotnie. Wraca pod maską nowego makijażu, dopada nas za kolejnym zakrętem, gdzie zamiast prostej znów są wyboje. Kołysanka ta sama i wciąż aktualny znak "=" trafnie ujęty w dawnej piosence Republiki nabierającej nowego znaczenia, gdy prostuje się ogórki i wycisza motocykle żużlowe, a marchewkę robi się w owoc. Napisałem dość dawno temu referat, a raczej felieton o wzajemnym oddziaływaniu jednostki i społeczeństwa, oraz o kształtowaniu relacji między nimi. Widziałem ten problem zupełnie inaczej niż ówcześnie obowiązująca przewodnia doktryna zakładała i powołując się na szacunek dla drugiego człowieka dowodziłem uniwersalnymi prawdami, że wszyscy pragniemy dobra, że **"Możliwość wypowiadania się w sposób zgodny ze swoimi przekonaniami i na zasadach humanitaryzmu pozwoli na kształtowanie świata bez gwałtu, przemocy; świata, który stwarza warunki rozwoju każdemu. Można temu zarzucić dążenie do utopii, ale czy na pewno ten pogląd jest tak dalece niemożliwy do zrealizowania. Cóż robimy, aby to zmienić? Prawie nic. Popatrzmy na siebie samych, na nasz stosunek do drugiej istoty, tak bardzo ignorancki, graniczący czasem z nienawiścią, pełen złości, zaborczości, zazdrości i chciwości". Przed ideologiczną burzą, którą rozpętałem tym tekstem odczytanym publicznie, nie uratowała mnie nawet jego puenta, w której cytowałem samego guru tamtej epoki - Karola Marksa. "Jednostka nigdy nie roztapia się w społeczeństwie. Zachowuje swą wartość niepowtarzalnej samodzielnej indywidualności i wnosi swój wkład w społeczną całość". Uznano mnie bezpodstawnie za naćpanego narkomana i zepchnięto na margines niedostrzegalności. Uciekłem więc w poezję, gdzie w metaforycznych oparach można ukryć wszystko, a zarazem tyleż właśnie wydobyć na światło dzienne. Po tym doświadczeniu dotarło do mnie, że z komunistami był jeden podstawowy problem: nie czytali dzieł swoich przywódców, a jeżeli nawet, to i tak bez zrozumienia. Po kilku innych potyczkach życiowych doszedłem do wniosku, że z każdym aparatczykiem jakiejkolwiek ideologii jest ten sam problem, którym udławili się czerwoni. Żaden z nich nie czyta dzieł i programów swoich przywódców, a jeżeli nawet, to i tak bez zrozumienia.

ltd

Marzec 2010 rok, Gdynia. Niechcący poranek po pierwszym koncercie z nadmorskiej trasy Centrali 57. Mocno nakręcony wieczornym klimatem klubu, muzyką i nocną rozmową z niewiarygodnie żywiołową, serdeczną właścicielką kwatery, gdzie nas ulokowano piszę tekst do kolejnej piosenki. Jak zwykle w książkowym kalendarzu, z którego potem wyrywam kartkę i zostawiam śpiącemu jeszcze muzykowi. Idę na śniadanie, a po chwili siedzę za kierownicą i ruszamy do kolejnego miasta, nowego klubu i wyzwania. Nikt nie rozmawia o naszej muzyce, bo było to dobre granie i atmosfera pasowała. Wspominamy naszą gospodynię, ciepłą panią po siedemdziesiątce, która przygarnęła nas jak swoje własne wnuczęta. Jeżeli zagramy jeszcze raz w Trójmieście, to na pewno u niej się zatrzymamy. Jadąc w stronę naszych gór, jeszcze przed ostatnim łódzkim koncertem obowiązkowy przystanek w Poznaniu. Kilka zdań, kawa i trzy uśmiechy na pożegnanie, a potem już tylko droga w deszcz.

Marzec 1985 rok, Starościn. Nudy na maszynoznawstwie i nie mogę znaleźć nic mądrzejszego w głowie poza: "Małe zastraszone robaki wytykają głowy ponad nory. Małe zastraszone robaki wypełzają do nas podczas nocy".

- Zróbmy własną gazetę. - Słyszę z boku od sąsiada bazgrającego po okładce zeszytu.

- Co!?

- No właśnie - Co!?

dans

Przez kilka dni żyjemy tylko tym pomysłem. Mnóstwo papierosów, przegadane noce i tysiące pomysłów, z czego wybieramy kilka zaledwie na sześć, może osiem stron mocno rozstrzelonego maszynopisu. Narzędziem pracy i powielarką jest niemiecka maszyna do pisania z 1935 roku, piękny zabytek, w której pękła sprężyna powrotu wałka. Ratuje nas guma ze spodni dresowych red. Idziego W., którą mocujemy do wałka maszyny i naciągamy do jednej z belek naszego pokoju na poddaszu internatu. Dzieje się nasza historia, która publiczną jest od tego czasu poprzez kolejny numer nieCo!?dziennika, pierwszą sztukę na dechach szkolnej auli, recytację autorskich wierszy na konkursie recytatorskim przez mistrza gatunku - Freda i ku ogromnej konsternacji grona, komisji oceniającej znaczy. Potem koncerty Technetu, pantomima, nowa sztuka, wieczory muzyczne w auli i magiczny rok 1986, w którym działo się tak wiele, i który chyba zdeprymował całą przyszłość.

1051986

Pomiędzy jest 25 lat potykania się o kolejne bzdury i absurdy życia codziennego, zmiana ustroju i wielu nastrojów; poszukiwanie słowa, albo gwoździa. Uganianie się za lumpami i nowymi dźwiękami, albo strunami do właśnie wystruganej gitary. Kilka nowych sztuk, sterty wierszy, oraz gigabajty web stron. Trzy wiadra nut, kurzy śpiew albo drzew, w bluesie dziwna toń jakby z innych sfer. Nagród znajdzie się kilka też, pozytywnego klepnięcia w plecy nadal brak, więcej kopniaków przysparza los, a jednak idziemy do przodu niereformowalni kompletnie. Wciąż pod prąd, choć bardziej bokiem, żeby nie sikać bezpośrednio pod wiatr na to, Co!? olewamy. w pamięci kilka dziur z życia do dna, choć przepić się nie da, to fakt; próbowaliśmy ile się da.

WOBEC tego, z okazji dwudziestopięciolecia pracy twórczej życzę red. Pawłowi "Zdankowi", z którym wędruję przez ten cały czas w parze artystycznej, drugiego tyle, a nawet stulecia, bo obaj dzieci mamy małe jeszcze. a Wy, bądźcie z nami, czytajcie, krytykujcie, albo olewajcie; nasłuchujcie mediów i naszych dźwięków, gdyż nadal mamy na sztukę chęć i czas.

red. Adam "Lański"back

*) tekst powstał w lipcu 1986
**) fragment tekstu z października 1985